Motylu, ja bym ciebie szczęścia uczyć mógł,
Tobie pył potrzebny kwiatów - mnie starczy pył dróg...
Jan Sztaudynger, "Nauka szczęścia"

środa, 15 lutego 2012

Emocjonalna zdolność "produkcyjna"


Witam po dłuższej nieobecności. Jak to już zwykle bywało, dałem się wciągnąć w wir pracy, co trochę wyprało mnie psychicznie oraz emocjonalnie. Jednak dłuższy urlop postawił mnie na nogi, co także sprzyjało pracy nad samym sobą.Oczywiście ostatni rok to nie tylko praca, ale także udało mi się spełnić moje kolejne marzenie w postaci wyjazdu nad morze. Pogoda co prawda nie dopisała, ale widok bezkresności wód, oraz ten kojący szum zrobiły na mnie duże wrażenie. Powtórzyłem także samotną wyprawę w góry, gdzie spotkałem człowieka lasu, ale o tym może innym razem:)

Wracając do tematu muszę przyznać, iż jest on owocem dużych postępów jakie wystąpiły na polu medytacji, która zdecydowanie służy uporządkowaniu wielu, wydawałoby się trudnych spraw. I tak sobie medytowałem, medytowałem, a na końcu zostawało jedno pytanie - co mnie właściwie motywuje w życiu? Czy jest to moja ukochana osoba, moja rodzina, przyjaciele, praca, pieniądze itd.? Próbowałem koniecznie nadać imię mojej motywacji życiowej, co jest chyba w zwyczaju większości ludzi, bo jak już coś nazwiemy to jakoś wszystko nabiera sensu. Byłem w tej materii cierpliwy i w końcu chyba odnalazłem odpowiedź. Złożyło się na to kilka wydarzeń, które były owocem mojego proaktywnego działania.

Więc jak to było? Wszystko zaczęło się parę miesięcy temu, gdy zacząłem regularnie ćwiczyć pompki (jest w internecie taki fajny program ćwiczeń - 100 pompek). Pierwsze efekty to oczywiście poprawa samopoczucia, zauważyłem jak ważny jest oddech (jego rytm i tępo), oraz zwróciłem większą uwagę na to co jem, by naprawdę poczuć moc, a nie tylko się męczyć, by się zmęczyć. Ten program pompek składa się z kilku serii o różnym stopniu trudności. Pierwsze serie mają określoną ilość, a ostatnią wykonuję się na tzw. maksa. Jak to bywa na początku, wszystko idzie pięknie, a efekty są bardzo widoczne. Ze wszystkim sobie świetnie radziłem i tylko ta ostatnia seria spędzała mi sen z powiek:). Co prawda udawało mi osiągnąć zakładanie minimum, ale czułem, że pod koniec za łatwo się poddawałem. Dziś już wiem, że po prostu brakowało motywacji, by pokonać kryzys, który przychodził właśnie pod koniec. Dlatego coraz bardziej traciłem satysfakcję z ćwiczeń.

I pewnie by tak się stało, gdyby nie pojawił się kolejny element układanki. Mianowicie rozpocząłem samodzielne studiowanie psychologii, rozpoczynając od samego początku, czyli od historii powstania tej dziedziny nauki. Zapoznałem się z pierwszymi szkołami oraz ich badaniami nad ludzkim umyłem oraz zachowaniem. Pewnego dnia mych studiów trafiłem na opis prawa efektu, którego autorem był Edward L. Thorndike. Prawo to wydaje się proste i oczywiste, ale jak to zwykle bywa najciemniej zazwyczaj jest pod latarnią. Upraszczając, głownie chodzi o to, że wizja uzyskania nagrody, na której nam zależy warunkuje nasze działania. Jeszcze bardziej upraszczając, wizja zdobycia nagrody motywuję do osiągnięcia celu. Oczywiście zafascynowała mnie ta prostota i oczywistość. Pewnie na tej fascynacji by się skończyło, gdyby nie to, że po nauce miałem w planie ćwiczenie pompek. W myśl zasady, trochę dla umysłu, trochę dla ciała postanowiłem zmierzyć się z własnym słabościami ostatnie serii, choć bez entuzjazmu. I właśnie wtedy, gdy zaczęły narastać we mnie wątpliwości, spojrzałem na ławę i zobaczyłem tam cztery przepyszne wafelki. Po chwili przypomniałem sobie o prawie efektu, znów pomyślałem o pompkach, a wzrok utkwiony był w wafelkach i to czekoladowych, które uwielbiam. I tak w jednej chwili, te trzy różne elementy połączyły się w całość, co zrodziło pomysł na eksperyment. Podjąłem decyzję, że zjem te wafelki (nagroda) jeżeli w ostatniej serii (zadanie) osiągnę wymagany pułap (cel) i to z pełną mocą nie poddając się zbyt wcześnie. Więc czas zacząć ten eksperyment. Jak zwykle zrobiłem kilka serii rozgrzewkowych, aż przyszedł czas na ostatnią próbę. Wszystko więc przebiegało zgodnie ze starym scenariuszem, z jednym małym wyjątkiem - na ławie czekały pyszne wafelki:). Wszystko szło sprawnie, aż przyszedł czas na ostatnie zmagania. Zaczęło robić się ciężko, pojawiła się chwila słabości i wtedy intensywniej pomyślałem o nagrodzie, która na mnie czekała. Efekt był super, bo wykonałem ćwiczenie tak jak chciałem. Pojawiło się fantastyczne uczucie satysfakcji. Nagroda smakowała jak nigdy:).

Już dość mocno się rozpisałem, a pewnie czytając zastanawiasz się, co to ma wspólnego z tematem postu? Powoli więc zmierzam do celu, który wszystko wyjaśni. Gdy już opadły emocje związane z sukcesem eksperymentu (dla mnie różnica była ogromna), zacząłem analizować cały proces, który zaistniał w tamtej chwili. Zadawałem sobie różne pytania, a jedno z nich wyjątkowo mnie zaintrygowało - czy na pewno ostatecznie to wafelki były nagrodą za osiągnięty cel? Z pewnością, przed realizacją zadania tak było, ale po fakcie okazało się, iż prawdziwą nagrodą były emocje związane z faktem, iż udało mi się zmotywować. I wszystko stało się jasne. Przecież, gdy przypomnę sobie minione wydarzenia z mojego życia, to te najlepiej zapamiętane wiążą się z emocjami, szczególnie z tymi pozytywnymi. Okazuje się, że przy realizacji zadań motywuję nie sama nagroda, czy cel, ale właśnie pozytywne emocje, które im towarzyszą. No dobrze, ale czy aby poczuć jakieś fajne emocje, potrzebuję bodźców zewnętrznych w postaci nagrody? I tu właśnie dochodzę do sedna sprawy. Zadałem sobie kolejne ważne pytanie - czy mogę się motywować wizją samych spodziewanych emocji, czy też satysfakcją realizując jakieś wymarzone cele. Moim zdaniem jest to możliwe, pod warunkiem, że przy po mocy wyobraźni, będę "produkować" emocje, które chcę poczuć po osiągnięciu celu. Myślę, że wielu ludzi tak właśnie żyję i nie potrzebuje zewnętrznej motywacji, gdyż ona pochodzi z ich wnętrza. Zaczynam to odkrywać w swoim życiu.

Myślę także, że szczytem satysfakcji z życia jest to, iż ludzie w życiu są szczęśliwi bezwarunkowo. Dla nich każdy dzień to wspaniała przygoda, gdyż oni osiągają różne cele nie po to, żeby być szczęśliwymi, ale dlatego, że już są szczęśliwi. I tego właśnie życzę każdemu z Was, a także sobie...

środa, 5 stycznia 2011

Emocjonalny fundament


Niedocenianie emocji w dzisiejszych czasach jest w moich oczach głównym powodem utraty tożsamości przez człowieka. W powszechnej opinii dziecko rodzi się jako istota fizyczna. Pojawiam się i widać jak wzrastam i czy wszystko przebiega prawidłowo. Niewiele jednak uwagi poświęca się temu, że rodząc się (a sądzę, że już od poczęcia) jestem istotą emocjonalną. Chłonę wszystko jak gąbka. Nawet małe drobiazgi kształtują mój charakter i moją osobowość. Dosłownie wszystko. Dlatego dorosłość jest czasem żniw, w którym zbieramy owoce naszego wewnętrznego rozwoju. Gdy wzrastamy w miłości i środowisku nacechowanym pozytywną energią to jest duża szansa, że moje życie będzie spójne i harmonijne. Myślę i działam jako jednostka wnosząc to, co mam najlepszego do społeczeństwa w którym żyję. Jeśli jestem częścią społeczeństwa składającego się z niedorozwiniętych emocjonalnie istot, to wiadomo, że będę żył we wspólnocie nacechowanej agresją, frustracją, nietolerancją, zazdrością itp. Duże miasta sprzyjają powstawaniu tego typu społeczeństw ze względu na szybkość życia i olbrzymią rywalizację. Tutaj nie ma miejsca na miłość, bo ona wymaga czasu i cierpliwości. Coś jest nie tak, kończy się chemia, to trzeba rzucić bez sentymentów i iść dalej. Tak powstają emocjonalne pustaki, które przekazują to swoim dzieciom. Uczucia wyższe odróżniające mnie od zwierząt zanikają i liczy się instynkt przetrwania i jedynie fizyczna chęć zaspokajania swoich potrzeb. Pytania o sens i budowanie moralnej istoty jest zagłuszane przez wrzask tego świata.

Wiem, że uogólniam, jednak tak postrzegam otaczającą mnie rzeczywistość. Wszytko zależy od percepcji postrzegania świata. Dlaczego uważam, że to co się dzieje z człowiekiem jest wbrew jego prawdziwej istocie? Obserwując swoje życie, dostrzegam moją wielowymiarowość. Jeśli miałbym użyć porównania, to wybrałbym kule składającą się z czterech warstw: pierwsza zewnętrzna powłoka to ciało, druga to inteligencja, trzecia to warstwa emocjonalna, (tutaj wiele osób się zatrzyma) i czwarta to duszą, która jest jądrem. Obecnie życie tego świata trwa na tej pierwszej powłoce, jakim jest ciało, a ponieważ wierzę w to, że człowiek to coś więcej niż powłoka fizyczna, to ta wiara nie pozwala mi pogodzić się z kierunkiem w jakim podąża świat. W jakiś sposób, wszystko na tej planecie powiązane jest niewidzialną siecią emocjonalną w której wszyscy się łączymy.

Myślę, że coś w tym jest i dlatego staram się odbudować swój wewnętrzny świat emocjonalny, a podstawą jest próba spojrzenia na siebie z dystansem, bo tylko tak mogę przyjrzeć się sobie i otaczającemu mnie środowisku, w którym żyję. Gdy już się zatrzymamy trzeba zadać sobie pytanie: czy dobrze jest mi z tym kim jestem i dokąd zmierzam? Myślę, że odpowiedź na to pytanie odsłoni, następne ważne pytania i odpowiedzi, ale trzeba dużo pokory i cierpliwości, by osiągnąć to czego pragniemy. Niestety albo stety, może potrwać to nawet całe życie, ale ktoś kiedyś powiedział, że nie o to chodzi by króliczka złapać, lecz by go gonić. Więc ja swojego króliczka wciąż gonię:), czego i wam życzę...