Motylu, ja bym ciebie szczęścia uczyć mógł,
Tobie pył potrzebny kwiatów - mnie starczy pył dróg...
Jan Sztaudynger, "Nauka szczęścia"

niedziela, 16 sierpnia 2009

Zaprogramowanie podświadomości - a nasze bolączki.

Po raz kolejny wracam do podświadomości, ale jest to konieczne, gdyż moim zdaniem (nic odkrywczego:) jest to klucz do odnalezienia zupełnie nowej jakości życia. Problem z podświadomością jest taki, że nie można jej zobaczyć ani dotknąć. Jest skromna i nie wychyla się przed szereg, stojąc z boku i zawiadując całym naszym organizmem. Tak naprawdę jej efekty pracy możemy dostrzec po tym jak postrzegamy świat i jak realizujemy nasze pasje i marzenia. Podświadomość ma za zadanie chronić nas; odpowiada za instynkt przetrwania. Pozwala zapominać o traumatycznych przeżyciach. Jest wspaniałym i cudownym darem, który pozwala nam żyć i normalnie funkcjonować. I jak patrzę na swoje życie - wszystko to zgadza się z moim obserwacjami i tylko jedna rzecz nie daje mi spokoju : dlaczego jest mi tak źle z samym sobą?

Odpowiedź jest prosta - człowiek to nie tylko instynkt samozachowawczy, ale cytując Stephen`a R. Covey`a „... głos ludzkiego ducha – przepełnionego nadzieją, inteligentnego, z natury prężnego, nieograniczonego w swoim potencjale służenie wspólnemu dobru” - i to odzywa się we mnie. Głos ten jest w każdym człowieku. Ale jak już wielokrotnie się przekonałem, nic w życiu nie jest proste i ten mój właśnie głos duszy został zagłuszony przez chorobę mojego ojca, która jak system komputerowy została przyswojona i zaadoptowana przez moją podświadomość. Od tego czasu, stałem się więźniem własnego umysłu. Stałem się człowiekiem nieśmiałym, choć jak magnez ciągnie mnie do ludzi, do rozmowy, życia synergicznego. Mówiąc wprost, został mi wgrany zły system operacyjny nieadekwatny do realizacji samego siebie w życiu.

I tak przez wiele lat trwałem w tym marazmie, utrwalając i pogłębiając nawyki, które coraz bardziej stawały się czymś normalnym. Nie byłem w stanie rozeznać, którędy pójść i jak zmienić swoje życie. I gdy już wszystko wyglądało beznadziejnie, stała się rzecz niezwykła – ktoś wtargnął w moje życie. Zostałem wręcz porażony Miłością. Z dnia na dzień wszystko się zmieniło. Nagle otworzyły się przede mną nowe możliwości, o które tak długo się modliłem. Nastąpiło przebudzenie, wyrwanie z niebytu, stało się coś, czego dziś nie umiem opisać słowami. Ale jak dobrze, że się stało...

Znalazłem się w nowej rzeczywistością. Wtedy też dostrzegłem w pełnym świetle, jak bardzo poszedłem w niewłaściwym kierunku. Miłość dodała mi sił, ale stare nawyki były mocno we mnie zakorzenione. Momentami czułem się zagubiony w nowej rzeczywistości, w której nie byłem sam. Uciekałem więc do tego co znane - do starych nawyków. Na szczęście moja druga połowa była silniejsza od moich bolączek i jakoś dajemy radę małymi kroczkami odkrywać moja drogę w życiu. Pojawienie się Miłości w moim życiu wywołało dwie reakcje: pierwsza to radość i nadzieja na przyszłość, druga uruchomiła „antywirusa” gdyż te uczucia nie pasowały do mojego życia, w którym jestem sam w swym bólu i rozpaczy. To była niesamowita walka, która po czterech latach wciąż nie jest prosta, ale dzięki wytrwałości jest coraz lepiej.

Ważne jest by spojrzeć na wszystko z boku, iść za głosem serca i wiedzieć, że nigdy nie jest za późno na zmianę tego co zostało zaprogramowane w dzieciństwie. Trzeba jednak się nie poddawać, bo na początku zmiany często się upada i ma się wrażenie, że wszystko jest, jak było. Najpierw trzeba przyjrzeć się i rozeznać własne bolączki. Każdą z nich rozdzielić od innych i zajmować się nimi po kolei. Podam bardzo prosty przykład: zawsze miałem wrażenie, ze jestem słaby fizycznie (pomagało mi to w upodabnianiu się do ojca). Męczyłem się zwykłym spacerem i oczywiście myślałem, że ze mną coś jest nie tak. Nie przyszło mi do głowy, że to od siedzenia w domu. Zacząłem to zmieniać przez wydłużanie spacerów i już po paru tygodniach praktycznie nie jeździłem autobusami. Kolejnym krokiem było pływanie, o którym zawsze marzyłem, ale pojawił się problem z uszami (zatykały się od wody). Pól roku kupowałem kąpielówki, zatyczki do uszu i w końcu się odważyłem pójść na basen. Tego dnia przepłynąłem żabką 8 długości basenu, wychodząc z wody ledwo żywy:). Dziś już śmigam od ściany do ściany odnajdując w tym niesamowity relaks.

Może wyglądać śmiesznie cała ta walka, ale proszę mi uwierzyć, dla mnie to było ciężkie doświadczenie. Nowe, dobre nawyki wypierają złe. Zaczynać trzeba od prostych spraw, powoli brać się za trudniejsze i mimo, że wciąż muszę pokonywać siebie, to wiem, że warto, bo widzę tego rezultaty w swoim życiu. Rzadko się zdarza, by dało się zmienić własne życie z dnia na dzień (chodź takie przypadki istnieją). Zmiany wymagają jednak rozpoznania bolączki i zastosowania odpowiedniego lekarstwa, którego efekty działania mogą pojawić się po paru miesiącach. Dlatego warto być wytrwałym i nie bać się okresów niemocy. Ważne jest też by otworzyć się na drugiego człowieka. To na prawdę pomaga nie koncentrować się tylko na sobie. Czasem po prostu wystarczy tylko być...

niedziela, 9 sierpnia 2009

Bolączki, które stają się wymówkami.

Będąc dzieckiem nie za bardzo rozumiałem, dlaczego mój ojciec siedzi cały czas w fotelu patrząc tym obojętnym wzrokiem, gdzieś przed siebie. Gdy stawałem się coraz bardziej świadomy dochodziło do mnie, że jest to choroba psychiczna, a te wszystkie leki, które brał codziennie, służyły ulżeniu bólowi jego duszy, sercu, umysłowi i ciału. Były oczywiście i lepsze dni, gdzie wszystko wyglądało dobrze, ale tych chwil było zdecydowanie za mało. Moja rodzina stała się hermetycznie zamknięta przed światem. I w tej o to rzeczywistości stworzyłem swój własny świat, który stał się moim azylem. I szczerze mówiąc w tamtym okresie nie widziałem, że coś jest nie tak. Gdy byłem dzieckiem, po prostu bawiłem się i śmiałem, nie zdając sobie sprawy z tego, że powoli moja podświadomość coraz bardziej będzie nasiąkać sytuacją w domu.

Choroba ojca trwająca latami musiała odcisnąć piętno na moim życiu i tak też się stało. Stawałem się coraz bardziej nieśmiały, tworząc gotowe scenariusze w swojej głowie. Zanim dobrze zacząłem coś robić w moim umyśle już zostało poddane to krytyce, a najtrudniejsze stały się kontakty z drugim człowiekiem. Zwykłe wejście do sklepu stawało się coraz trudniejsze. Ponieważ jestem osobą emocyjną, za bardzo odczuwałem zobowiązanie wobec ludzi wokół mnie. Zerowa asertywność sprawiła, iż wolałem unikać jakichkolwiek relacji międzyludzkich.

I tak o to niewyposażony w umiejętności społecznej komunikacji oraz barku empatii wchodziłem w dorosłe życie. Było to bolesne wejście, chodź na zewnątrz tego nie okazywałem w środku się gotowało. Stawałem się coraz bardziej podatny na stres, bałem się podejmować decyzji, które miały zaważyć na mojej przyszłości, bałem się sukcesu. Przez to wszystko nie byłem w stanie rozeznać, co jest dla mnie najlepsze. Popłynąłem z nurtem „rzeki” coraz bardziej nienawidząc swojego życia.

W ten oto sposób bolączki nabyte w dzieciństwie stały się wymówkami w życiu dorosłym. Nawet pisząc o tym wiem, że łatwiej było by to wszystko rzucić i trochę się po użalać nad sobą, że nie umiem pisać lub inną zastosować torturę by udowodnić sobie po raz kolejny, że się do niczego nie nadaje. Ale tak nie zrobię, bo wierzę, że wytrwałością i cierpliwością mogę przerwać ten przeklęty krąg. Już wiele zrobiłem by to się stało. Upadam, ale wstaje, a każde dźwignięcie się z kolon sprawia, że jestem silniejszy. I tylko wciąż kołacze mi się w głowie to jedno pytanie: quo vadis? Najpierw jednak muszę odnaleźć i oddzielić wszystkie bolączki, określić źródło każdej z nich i zastosować odpowiednie rozwiązania. I właśnie tym się zajmę przez najbliższe 30 dni. Cały proces zmian potrwa 16 miesięcy i zapraszam wszystkich chętnych do zapoznania się z moją drogą ku odnalezieniu własnego głosu. Jak już wspominałem kiedyś, podstawą tych zmian jest książka Steven`a Covey`a „8 nawyk”.