Motylu, ja bym ciebie szczęścia uczyć mógł,
Tobie pył potrzebny kwiatów - mnie starczy pył dróg...
Jan Sztaudynger, "Nauka szczęścia"

niedziela, 16 maja 2010

Właściwy rytm...


Spokojna, mglista i szara niedziela nastraja do rozmyślań. Moje rozmyślania jak zwykle kierują mnie do zadania sobie wielu pytań, takich jak: ile czasu jeszcze zajmie mi uporanie się z lękiem przed ludźmi? Ponieważ ciągle we mnie toczy się walka w tej sferze, to ostatnio postanowiłem sobie pomóc idąc do specjalisty. Poszedłem do lekarza rodzinnego i poprosiłem o skierowanie do psychologa (niestety nie stać mnie na prywatne wizyty). Takowe skierowanie dostałem, dzięki czemu mogłem się zarejestrować u specjalisty, którym najpierw był psychiatra. Ten sędziwy pan, miał sprawdzić zasadność mojej chęci skorzystania z pomocy psychologicznej. Pierwsze jego pytanie zabrzmiało tak (nawet na mnie nie spojrzał),"czego pan chce?". Powiedziałem z czym mam problem, ale on już o nic nie pytał. Coś tam nabazgrał w karcie i tyle. W każdym razie mogłem teraz zapisać się już do psychologa. Najbliższy termin to 29 czerwca. Oczywiście zapisałem się i wyszedłem z Przychodni Zdrowia Psychicznego. Gdy znalazłem się na zewnątrz to już wiedziałem. Ten system mi nie pomoże. Jestem tylko kolejnym petentem, który raz na dwa miesiące będzie odfajkowany w rejestrze. Jeszcze bardziej zrozumiałem, że tylko siłą własnej woli mogę pokonać mój problem. W tym olśnieniu pomogła mi też sytuacja w poczekalni, gdzie przychodzili ludzie, po których było widać, że sami sobie już nie radzą, a ratunek widzą tylko w ludziach noszących białe kitle. Smutne to, ale prawdziwe.

Z całej tej sytuacji, wyciągnąłem kolejne wnioski, iż właściwe jestem na dobrej drodze i jedyne co muszę, to lepiej przygotować się na trudne chwile, które wytrącają mnie z równowagi. Stawić czoła swoim urojeniom. Skupić na faktach. Oto cała filozofia. W teorii wydaje się to proste, w praktyce to niełatwe zadanie. Mimo to jestem dobrej myśli. Mam kilka projektów, których realizacja jest przede mną. Tak:).

Tak sobie piszę i znów towarzyszy mi takie fajne uczucie. Jestem bliżej jak dalej celu do, którego zmierzam. Bez pośpiechu. Lubię takie stany, gdy życie postrzegam jako magiczną przygodę, w której każdy dzień jest warty wysiłku. Coraz bardziej też dostrzegam, iż sztuczne twory w jakich żyjemy (Miasta), przeszkadzają w smakowaniu prawdziwego życia. Kiedyś rytm człowieka, wyznaczały pory roku, pory dnia. Był czas ciężkiej pracy i odpoczynku. Był magiczny rytm, który mogę porównać do rytmu, który łapię podczas pływania. Wróć:). Właściwie to nie miasta są problemem, bo one co najwyżej sprzyjają zakłóceniom tego rytmu. Ten problem towarzyszy człowiekowi od zawsze, gdyż każdy, ma swój własny niepowtarzalny rytm życia, a odnalezienie tego właściwego zależy od wielu czynników. Jeżeli pozwalam na to, by ktoś lub coś narzucało mi niewłaściwe tempo, to od razu źle się z tym czuję. Tego nauczyłem się pływając i chodząc po górach. Gdy czasem próbowałem (nieświadomie) płynąć tempem kogoś z sąsiedniego toru, to od razu czułem dyskomfort. Dlatego wciąż trzeba szukać własnego głosu, bo nie ma gotowych przepisów na udane życie. Taki przepis trzeba samemu odkryć, ale żeby to się udało to trzeba mieć odwagę doświadczania tego co nowe i nieznane, czasem nawet wbrew woli najbliższych. Często prowadzi to do upadku, ale wtedy trzeba powstać i wciąż nieustannie budować od nowa, aż odnajdziemy siebie w tym zwariowanym świecie. Pocieszające jest to, że nigdy nie jest za późno, by coś zmienić.

Zadziwia mnie jak dużo małych drobiazgów, z których nie zdaję sobie sprawy na co dzień, ma wpływ na moje życie. Myślę, że kluczem do dostrzeżenia tych "drobiazgów" jest obserwacja samego siebie, która pozwoli, tak pokierować życiem, by nabrało ono tego magicznego rytmu, właściwego tylko dla mojej natury. A już pełnią szczęścia jest spotkanie kogoś, kto ma podobny rytm. Wtedy wędrówka przez życie nabiera nowego pełniejszego wyrazu, ale o tym, to już może innym razem...

Brak komentarzy: